S.K. - Co robiła Pani w Belgii?
A.B. - Pracowałam w organizacji Santé Nord Sud. Nazwę tę tłumaczy się na polski jako "Zdrowie Północ-Południe". Pomaga ona imigrantom, głównie afrykańskim, oferując im kursy językowe, komputerowe i służąc pomocą w wypełnianiu różnorodnych dokumentów bądź przygotowaniach do rozmowy kwalifikacyjnej. Początkowo wybór tego miejsca wydawał się nietrafiony. Wszystko, co było do zrobienia, wymagało choćby częściowego korzystania ze wzroku. Jednak rozmowy z szefem stowarzyszenia oraz osobami odpowiedzialnymi za mój projekt z ramienia VIEWSa przyniosły rozwiązanie. Zaczęłam pomagać nauczycielom francuskiego w prowadzeniu zajęć dla grupy początkującej, głównie przez przygotowywanie i moderowanie konwersacji. Największą satysfakcję sprawiło mi zorganizowanie dla afrykańskich uczniów wycieczki do mieszczącej się w Liège szkoły dla niewidomych. Zaprowadziłam ich tam w dosłownym znaczeniu, gdyż nikt inny nie znał drogi. Myślę, że jeśli ktoś patrzył na nas z boku, musieliśmy wyglądać dość zabawnie - grupa piętnastu widzących, a na ich czele przewodniczka... z białą laską.
Lekcje francuskiego odbywały się tylko dwa razy w tygodniu po trzy godziny, poza ich współprowadzeniem pracowałam więc także w biurze przy projekcie pod nazwą "Żniwo okularowe". Chodziło w nim o zebranie jak największej ilości nowych bądź używanych okularów i przesłanie ich do Konga, gdzie ten "sprzęt" jest praktycznie nieosiągalny. Moim zadaniem było obdzwanianie miejscowych aptek i przychodni z pytaniem, czy możemy tam ogłosić naszą akcję i pozostawić puszki, do których ludzie mogliby wkładać niepotrzebne im okulary. Następnie dane wyrażających zgodę organizacji musiałam wpisać do stworzonej w tym celu tabeli. W pracy, podobnie jak w wolontariackim mieszkaniu, miałam komputer z zainstalowanym programem udźwiękowiającym. Gdy coś nie działało, w wypełnianiu tabelki pomagała mi przesympatyczna stażystka z Maroka.
|