S.K. No, to chyba życie Pani stało się bardziej interesujące?
M.T. - Tak, mieliśmy zgraną grupę, a także kontakty z różnymi ludźmi. Wtedy jeszcze PZN przyznawał sprzęt rehabilitacyjny. Trzeba było opiniować podania o dotacje na sprzęt rehabilitacyjny, o zapomogę, o wyjazd na wczasy. Trzeba było czasem tłumaczyć komuś, dlaczego nie dostał zegarka czy innego sprzętu, a to nie było łatwe.
S.K. - Dzięki przewodniczącemu koła PZN zaczęła Pani żyć sprawami innych ludzi, a nie tylko swoimi kłopotami. Jak wyglądała dalsza Pani praca w środowisku?
M.T. - W tym czasie zaczęłam również pisać do naszej związkowej prasy. To była dobra szkoła. Pisałam artykuły polemiczne, opisywałam wydarzenia na terenie okręgu czy koła. Często też brałam udział w konkursach literackich i osiągałam dobre wyniki.
Mieszkałam z rodzicami. Na wsi nie było wielu rozrywek, do kina czy teatru daleko i raczej trudno byłoby dojeżdżać.
Dawniej organizowano wiejskie teatrzyki, teraz już tego nie ma. Ale, chyba to było w 1984 roku, kilka uczennic ze szkoły przyszło do mnie z prośbą, żebym napisała jakiś tekst szopki, którą by można było pokazać.
Wiedziałam, że chodzi im o pokazanie nauczycieli. Znałam prawie wszystkich, wiedziałam, czego kto uczy, więc nietrudno przyszło mi ułożyć dla każdego jakiś wierszyk. Podstawiło się różne melodie i scenariusz gotowy. Potem trzeba było z nimi to przygotować, bo nauczyciele nie mogli znać tego wcześniej.
|