S.K. - Widzę, że spotkała Pani mądrego młodzieńca.
M.T. - O tak. Już trzeciego września 1967 roku znalazłam się w prawdziwej szkole.
Najpierw przyjęto mnie do pierwszej klasy, ale jedna z wychowawczyń zaczęła mnie przepytywać. Byłam zdziwiona, że pyta mnie tabliczki mnożenia i innych rzeczy, których moje koleżanki uczyły się w drugiej, a nawet trzeciej klasie. Zaraz potem wezwano nas do pani dyrektor, gdzie znów zadawano mi pytania. I tak trafiłam od razu do drugiej klasy. Wychowawczynią, która mnie przepytywała, była pani Maria Paszkiewicz. Potem pani dyrektor Maria Janik zdecydowała, że można mnie przenieść do drugiej klasy.
S.K. - I tu nasze drogi się rozchodzą. Ja zacząłem ponownie się uczyć, kiedy miałem prawie 20 lat. Wcześniej ukończyłem drugą klasę szkoły powszechnej. Ale dosyć tych porównań. Jak Panią przyjęły koleżanki?
M.T. - Był to początek roku szkolnego. Zaczęli przyjeżdżać inni uczniowie. Zanim rodzice odjechali, już koleżanki wzięły mnie do swojej grupy. Szkoła mieściła się w starym, ciasnym budynku. W klasach stały regały pełne książek. Były to grube tomy.
Nieśmiało zapytałam koleżankę Marylkę, czy ona takie książki potrafi czytać. Uśmiechnęła się i powiedziała, że to łatwe i ja też będę czytać. Jakoś dziwnie jej wierzyłam. Ale początki nie były takie łatwe. Pani Stanisława Samuszkiewicz, nasza nauczycielka, przygotowywała dla mnie kartki z tekstami, na których ćwiczyłam czytanie. I tu pojawił się problem. Do tej pory uczyłam się wszystkiego na pamięć i teraz wystarczyło kilka razy przeczytać zdania na kartce, żeby je potem znać na pamięć. A przecież nie o to chodziło, ja miałam czytać, a nie mówić z pamięci. Powiedziałam o tym nauczycielce i każdego dnia dostawałam nową kartkę do czytania.
Ćwiczyłam też pisanie, co nie było takie proste, papier był twardy, rysik nie trafiał tam, gdzie powinien, ale się zawzięłam. Marylka często powtarzała, że to łatwe, czytała szybko i zaczęła wypożyczać książki z biblioteki. Ja też tak chciałam. Już pod koniec września dostałam "Promyczek" i próbowałam czytać.
Każdą wolną chwilę wykorzystywałam na to czytanie. Nawet na spacer nie chciało mi się wychodzić, bo to odrywało mnie od czytania. Ale wychowawczyni okazała się stanowcza, spacer był obowiązkowy.
Przez rok uczyłam się jeszcze w starej szkole przy ulicy Józefińskiej, ale po wakacjach przenieśliśmy się do nowej szkoły przy ulicy Tynieckiej. Przyszło dużo nowych osób zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Warunki były tam lepsze, choć nie brakowało usterek utrudniających codzienne życie. Przekonaliśmy się o tym zaraz na początku, gdy słabowidzący koledzy wpadali na przeszklone drzwi. Zima pokazała, ile są warte nowoczesne okna, które przepuszczały wiatr, a nawet śnieg.
Biblioteka natomiast była duża i książek było coraz więcej, co bardzo mnie cieszyło. Każdą wolną chwilę poświęcałam na czytanie, ale nauki było coraz więcej, a poza tym wybrano mnie na przewodniczącą klasy.
Była to szkoła muzyczna, próbowano mnie uczyć gry na fortepianie, ale z marnym skutkiem.
W późniejszych latach brałam udział w pracy szkolnego samorządu, należałam też do harcerstwa. W tym czasie krystalizowały się moje zainteresowania. Lubiłam pisać wypracowania z języka polskiego, interesowała mnie historia, ale i z matematyką nie miałam kłopotów.
|