Henryk Szczepański
Źródło: Miesięcznik Śląsk, listopad 2008
Katowicki szpital przy ulicy Francuskiej był pierwszym miejscem pracy Józefa Szczurka. Zatrudnił się tutaj jako masażysta. W tym czasie uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza. Jego wzorowe wypracowania poloniści odczytywali na lekcjach. W 1954 r. wraz z dyplomem maturalnym przyznano mu tytuł przodownika nauki. Jako uczeń i absolwent, należał do najlepszych w szkole i województwie. W regionie był pierwszym niewidomym, który ucząc się i pracując zawodowo odnosił tak spektakularne sukcesy w nauce szkolnej.
Józef Szczurek urodził się dnia 28 stycznia 1928 r. w Sławkowie i tam w 10. roku życia stracił wzrok. Nie pomogła dwumiesięczna kuracja w sosnowieckim szpitalu. Wtedy trafił do szkoły dla dzieci niewidomych w podwarszawskich Laskach, gdzie nauczył się pisma brajlowskiego, ukończył podstawówkę i trzyletni kurs masażu leczniczego. Już jako warszawianin i dziennikarz często bywał w Katowicach i na Śląsku, zbierając materiały do relacji charakteryzujących życie, wydarzenia i sylwetki niewidomych mieszkańców regionu. Miał wśród nich wielu przyjaciół.
Jesienią 1950 r. wraz z kolegą zamieszkał w niewielkim służbowym pokoiku na terenie szpitala. Fatalna stancja znajdowała się na najniższej kondygnacji budynku. Od czasu do czasu była podtapiana przez mocno zdezelowaną kanalizację. Dwaj młodzi masażyści skarżyli się i prosili o przekwaterowanie, ale szpitalni urzędnicy wymijająco odpowiadali, że pozostałe pomieszczenia pracowniczego hoteliku są zmuszeni oddać do dyspozycji lekarzy i pielęgniarek. Wtedy Józio nie zdzierżył. Zasiadł przy maszynie do pisania i przygotował tekst, z którym postanowi pójść do redakcji "Dziennika Zachodniego".
- Interwencja prasowa pomogła - wspomina Józef Szczurek. - Moją relację opublikowano na początku 1954 r. Po kilku miesiącach administracja szpitala znalazła apartamencik o zupełnie przyzwoitym standardzie. Zamieszkał w nim kolega, bo ja wyjechałem już do Warszawy, aby rozpocząć studia. Pamiętam, że w redakcji przyjęto mnie bardzo ciepło i życzliwie. Może właśnie dlatego, gdy po pierwszym roku studiów trzeba było wybrać jakieś czasopismo do odbycia praktyki, wybrałem Katowice i Dziennik Zachodni. Moim szefem, o którym wciąż myślę z wielką serdecznością, był red. Wacław Madejski, ówczesny sekretarz redakcji, przedwojenny korespondent czeskiej Polonii i znakomity bohemista.
Początkującemu żurnaliście tak się spodobało na Młyńskiej, że przyjeżdżał tu przez wszystkie lata swojego akademickiego terminu.
- Do osobistej dyspozycji dostawałem pokój z biurkiem i maszyną do pisania. Pisałem sporo informacji i artykułów, głównie na tematy związane z kulturą, służbą zdrowia i innymi sprawami miejskimi. Pamiętam swój pierwszy reportaż z sanatorium w Jastrzębiu Zdroju. Wtedy był to gorący temat, bo przystępowano do budowy Rybnickiego Okręgu Węglowego.
Na ten reportaż debiutujący i niewidomy dziennikarz wybrał się sam z białą laską. Nigdy tam przedtem nie był, ale jakoś sobie poradził. Jego relacja pełna była obaw lekarzy i innych pracowników służby zdrowia dotyczących likwidacji jastrzębskich placówek leczniczych i rozbudowy infrastruktury nowego okręgu przemysłowego.
Na początku lata 1954 r. było już wiadomo, że do egzaminów wstępnych na wydział dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego zapragnęło przystąpić ponad dwa tysiące osób a na uroczystości immatrykulacyjne zostanie zaproszonych tylko sto. Wśród nich był też Józef Szczurek ze Śląska.
Do tej pory był najlepszym uczniem. Teraz robił wszystko, aby być najlepszym studentem. Przez kolejne semestry był honorowany stypendium premiowym, a na ostatnim roku przyznano mu subsydium naukowe. Robił wszystko aby być w czołówce, bo miał świadomość, że, na tej uczelni, nie studiował jeszcze żaden z niewidomych.
Choć były to mroczne lata "stalinowskiej nocy", to wśród ówczesnych pedagogów i mistrzów adepta dziennikarskiej profesji nie brakowało też osobistości wybitnych, cieszących się powszechnym uznaniem i zasłużoną popularnością. Jedną z takich postaci był legendarny Stanisław Cat-Mackiewicz, który prowadził zajęcia z publicystyki. Prof. Henryk Wolpe wykładał literaturę okresu oświecenia i romantyzmu, prof. Halina Kurkowska historię języka polskiego, a prof. Tadeusz Kupis historię dziennikarstwa.
W koleżeńskich wspomnieniach Danuty Tomerskiej, zachowała się znamienna anegdota. "Po pierwszym roku studiów Józek został wezwany do dziekana, prof. Halperna. Wszyscy byli zaskoczeni. - Wezwałem pana, aby go przeprosić - powiedział profesor - bo kiedy przyjmowaliśmy pana na studia, ja miałem poważne obawy, czy pan sobie tu poradzi. Za te moje wątpliwości i niewiarę chcę dziś pana serdecznie przeprosić".
Kolegami z roku Józefa Szczurka byli m.in.: Longin Pastusiak, Jan Socha, wieloletni naczelny redaktor tygodnika "Nowa Wieś", Tadeusz Hozer, naczelny popołudniówki "Echo Kielc" i wiele innych osób, które w późniejszych latach zajmowały czołowe miejsca na forum życia publicznego.
Nie tylko niewidomi, ale także wielu innych mistrzów pióra, pisarzy i dziennikarzy ułatwia sobie życie dyktując teksty "z głowy": do dyktafonu lub sekretarce.
- Nigdy nie korzystałem z pomocy asystentów - zapewnia Józef Szczurek. Na maszynie nauczyłem się pisać jeszcze w Laskach. Pierwszą maszynę kupiłem na raty jeszcze w roku 1951 w Katowicach. Byłem dumny i czułem się pewniej. Nawet gdy pracowałem w szpitalu, wiele ludzi widzących przychodziło do mnie, abym im coś napisał. Pisałem podania i życiorysy, listy miłosne i pisma urzędowe.
Dziś Szczurek jest entuzjastą komputera. Teraz dzięki udźwiękowieniu obsługi, jest już użytkownikiem zupełnie samodzielnym. Wciąż pisze, adiustuje i koryguje - cudze i własne teksty.
W listopadzie 1954 r. Józef Szczurek uczestniczy w konferencji korespondentów ogólnopolskiego czasopisma niewidomych "Pochodnia". Po raz pierwszy ma okazję spotkać się z twórcami miesięcznika, z którego brajlowską wersją zapoznał się już wiele lat wcześniej. Swoje wrażenia i opinie relacjonuje w tekście, który wydrukowano w periodyku w grudniu tego samego roku. To był jego debiut na łamach prasy środowiskowej. W cytowanych już wspomnieniach Tomerska tak to wspominała: "Przyszedł do nas kiedyś redaktor naczelny Jan Marynowski i powiedział: - Odwiedził mnie pan Szczurek i pokazał swój indeks. Same piątki i czwórki. Niesamowite! Wkrótce skończy studia i będzie u nas pracował".
- Pracę w "Pochodni" rozpocząłem 1 sierpnia 1958 r. Od razu zostałem szefem redakcji - opowiada Szczurek. Tak było aż do 1985 r.
"Pochodnia" była wcześniej pismem przedruków. Od 1958 r. stała się trybuną polskich niewidomych. Szczurek dba o staranną edycję, zajmował się korektą i adiustacją. Nie rezygnował z reportażu. Podróżował po Polsce. Zarówno w Warszawie jak i w najodleglejszych zakątkach kraju szuka ważnych wydarzeń i charakterystycznych postaci inwalidów wzroku. Wszędzie i przy każdej okazji zachęcał niewidomych do współpracy. Do "Pochodni" pisały również takie autorytety jak dr Włodzimierz Dolański, mjr Leon Wrzosek, Stanisław Żemis, prof. Jan Dziedzic, dr Michał Kaziów, dr Stanisław Kotowski, dr Tadeusz Majewski, mgr Józef Mendruń oraz wielu innych.
Jako pisarz Józef Szczurek debiutował w wydawnictwie "Iskry" w 1974 r., popularną do dziś "Ciemnością przezwyciężoną". "Ręce, które widzą" to kolejna książka, obecna wśród czytelników od roku 2001*/. W latach 1958-1994 publikował też w "Niewidomym Spółdzielcy", "Naszym świecie" i innych organach prasowych polskich niewidomych. Aż do roku 1990, to jest do czasu rozłamu, był członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
W 1994 r. Szczurek rozstaje się ze swoim czasopismem. Zdecydowała o tym nie tylko metryka, ale też napięcia w stosunkach z ówczesnymi władzami Związku, zaniepokojonymi niepokornym tonem jego publikacji ukazujących się na łamach "Pochodni", a komentujących niektóre bulwersujące posunięcia liderów establishmentu. Dziś pozostaje współpracownikiem pisma.
Przypis
W roku 2008 Józef Szczurek wydał kolejną książkę "Historia na żywo". Jest to zbiór wspomnień wybitnych osobistości z kręgu niewidomych, którzy podczas spotkania w Jachrance (1996) snują refleksje na temat życia środowiska w pierwszych latach po zakończeniu wojny. Z racji imponującego dorobku i ogromnego doświadczenia - sędziwy twórca cieszy się powszechnym uznaniem. Otacza go sława nestora dziennikarzy Rzeczpospolitej i żywej legendy niewidomych Polaków. Jest laureatem nagrody im. Jana Silhana przyznawanej za wybitne zasługi w działalności na rzecz polskich inwalidów wzroku. W publicystyce i pisarstwie propaguje humanistyczne ideały patrona tego prestiżowego wyróżnienia - ociemniałego kombatanta I wojny światowej, pioniera rodzimej tyflologii i jednego z pierwszych założycieli stowarzyszeń samopomocowych niewidomych we Lwowie, Krakowie i Warszawie. Jeszcze na początku swojej kariery dziennikarskiej J. Szczurek miał okazję spotykać się z nim i współpracować. Już od ponad pół wieku konsekwentnie buduje pomosty pomiędzy dawnymi a nowymi czasy, wciąż zafascynowany osobowością i dorobkiem Jana Silhana, który dla młodszego kolegi na zawsze pozostał serdecznym przyjacielem, nauczycielem i bliskim współpracownikiem.
Studia uniwersyteckie Józefa Szczurka wieńczy praca magisterska zatytułowana: Ideowe i artystyczne wartości w utworach Jerzego Andrzejewskiego. Wtedy fascynowała go jeszcze krytyka literacka. Życie i jemu spłatało figla. Musiał być nie tylko literaturoznawcą, ale i dziennikarzem uniwersalnym.
Katowice, 12 listopada 2008
Aaa
2.3. Ojciec Cyryl. Głuchoniewidomy świadek miłości Chrystusa
|