S.K. - Co więc Pani wybrała?
A.B. - Jednego byłam pewna: chciałam studiować jakiś kierunek humanistyczny. W końcu zdecydowałam się zdawać na trzy (wszystkie na Uniwersytecie Łódzkim): historię, filologię polską i bibliotekoznawstwo. Ten ostatni, mimo że bardzo lubię czytać, postrzegałam jako nudny. Do złożenia na ten kierunek dokumentów namawiały mnie jednak usilnie niektóre osoby z okręgu PZN twierdząc, że po jego ukończeniu z pewnością otrzymam pracę w tamtejszej bibliotece.
Niestety, wszystkie egzaminy zdałam pomyślnie. "Niestety", gdyż prawdę mówiąc liczyłam, że życie dokona wyboru. Tak się nie stało, musiałam więc sama podjąć ostateczną decyzję. "Ciągnięcia" trzech czy choćby dwóch kierunków naraz absolutnie nie brałam pod uwagę. Ponieważ historią interesowałam się właściwie od zawsze, a na dodatek w liceum miałam świetną nauczycielkę, wybrałam ostatecznie ten właśnie kierunek. Były to pięcioletnie, jednolite studia magisterskie w systemie dziennym.
S.K. - No proszę, ale kłopot... Tyle kierunków i wszystkie egzaminy zdane... A mówią, że od przybytku głowa nie boli.
Jak wyglądały te studia historyczne?
A.B. - W przeciwieństwie do liceum, początki okazały się niezwykle trudne, szczególnie pod względem towarzyskim. Prawie nikt ze mną nie rozmawiał ani w niczym nie pomagał. Po kilku tygodniach sytuacja uległa znacznej poprawie. Studia, w porównaniu ze szkołą średnią, to tak ogromna zmiana, że wszyscy, nie tylko ja, potrzebowali czasu na adaptację do nowych warunków, zwłaszcza że na roku była spora grupa osób spoza Łodzi. Dlatego fakt, iż studiuje z nimi niewidoma koleżanka, stanowił dodatkowe zaskoczenie. Gdy wszyscy trochę "okrzepliśmy", zaczęły się nawiązywać znajomości i przyjaźnie, a niektóre z nich, podobnie jak podstawówkowe czy licealne, trwają nadal.
|