Maria Marchwicka
Źródło: Publikacja własna "WiM"
"Fiskus zgadza się na odliczenie wydatków na niektóre urządzenia potrzebne w rehabilitacji - pisze Przemysław Wojtasik w Rzeczpospolitej z dnia 15. 04 br. - Niepełnosprawni oraz osoby, które ich utrzymują, mają prawo do ulgi podatkowej. Mogą pomniejszyć dochód o wydatki na cele rehabilitacyjne, m.in. zakup indywidualnego sprzętu i urządzeń, które są niezbędne w rehabilitacji oraz ułatwiają choremu wykonywanie czynności życiowych, stosownie do jego potrzeb".
I wydawałoby się, że rzecz cała została klarownie wyłożona i nie budzi wątpliwości. I tak też ten zapis interpretowali niepełnosprawni wykazując w załączniku do rocznego zeznania podatkowego PIT O poniesione koszty zakupu sprzętu i urządzeń ułatwiających im naukę, pracę oraz wykonywanie czynności życiowych.
Ale w głowach decydentów zaczęły się mnożyć wątpliwości, czy jest to słuszny zapis, czy aby inwalidom nie jest zbyt łatwo. Pierwszą barierą postawioną na drodze do dobrodziejstwa posiadania prawa do odliczenia podatku stała się konieczność posiadania "podkładki" lekarza specjalisty, że inwalidzie taki sprzęt jest do życia niezbędny. Urzędnicze dura lex, sed lex, słowo urzędnika stało się prawem, niezależnie czy owe prawo gwarantuje mu odpowiedni przepis, czy też nie. Niepełnosprawni i ich opiekunowie pokornie zasiedli w kolejkach do lekarzy kradnąc cenny czas i miejsce chorym, a niezadowolonych z tego tytułu lekarzy zmuszając do wypełniania kwitków poświadczających, że delikwent jest ślepy, chromy, głuchy lub bezwładnie siedzi na wózku. Przez pewien czas był spokój, choć okupiony dodatkową mitręgą inwalidów.
Ale było zbyt dobrze i może nawet sielsko, bo oto urzędnikom przestała wystarczać opinia lekarza specjalisty, stała się nawet zbędna, bo przecież urzędnik wie lepiej i ponownie zaczął się taniec absurdu.
"Czy takim sprzętem jest rower?" - zastanawia się p. Wojtasik, ponieważ o to zapytała matka chorego na serce i mającego problemy z poruszaniem się chłopca. Lekarz zalecił mu zakup roweru z elektrycznym wspomaganiem napędu. Ma on pomóc w rehabilitacji ruchowej i kardiologicznej.
Ale bydgoska Izba Skarbowa wie lepiej, co człowiekowi do zdrowia jest konieczne i co mu może przysługiwać, bowiem uznała (interpretacja nr ITPB2/415-1130/13/MU), że matka nie może odliczyć wydatku od dochodu. Ulga przysługuje bowiem tylko na zakup sprzętu indywidualnego. Natomiast rower jest dobrem powszechnego użytku, przeznaczonym dla wszystkich osób niezależnie od tego, czy są niepełnosprawne, czy też cieszą się dobrym zdrowiem. Z wniosku o interpretację nie wynika, aby wyróżniał się jakimiś indywidualnymi cechami związanymi z rodzajem niepełnosprawności chłopca. Finito i basta. Nie ma znaczenia, że rower jest substytutem ruchu, pomocą w przełamywaniu ograniczeń dla chłopca, a nie sprzętem wypoczynkowo-rajdowym. Rower można kupić w sklepie, ma dwa a nie cztery koła, a więc jest powszechny. Wprost genialny wywód.
A jak się ma sprawa z komputerem - tak ważnym w rehabilitacji osób niewidomych? Z odpowiedzi ministra finansów na interpelację poselską (nr 18 819/2013) wynika, że odliczenie wydatku na jego zakup (oraz części takich jak drukarka czy skaner) jest możliwe, jeśli inwestycja w sprzęt faktycznie była związana z potrzebami niepełnosprawnego. Przykładowo komputer może ułatwiać osobie, która ma problemy z poruszaniem się i słuchem, wykonywanie czynności życiowych, takich jak kontakt z rodziną. Czyli musi zaistnieć sprzężenie inwalidztwa słuch i poruszanie, ale to nie wszystko.
Minister zastrzegł, że sprzęt musi się wyróżniać indywidualnymi cechami (np. specjalnym oprogramowaniem), które przystosowują go do używania przez niepełnosprawnego. Może to być klawiatura z alfabetem Braille'a, czy oprogramowanie umożliwiające sterowanie głosem.
A co zrobić z coraz bardziej powszechnymi i co za tym idzie tańszymi urządzeniami i sprzętem, który fabrycznie jest wyposażony w moduł dźwiękowy. Takie znamiona wyczerpują na przykład: zegarki, smartfony, ciśnieniomierze, telewizory - gadają i są dostępne w ogólnych sklepach. Dla osób widzących moduł dźwiękowy jest ciekawostką, gadżetem, który się włącza, albo (najczęściej) nie, zaś dla osoby niewidomej jest to konieczność, a nie fanaberia.
Reasumując - fiskus uważa, że odliczyć można tylko wydatki na urządzenia o indywidualnym przeznaczeniu, a nie sprzęt powszechnego użytku. Czyli - w związku z takim stanowiskiem - nie możemy korzystać z tańszego powszechnego sprzętu i urządzeń, tylko poszukiwać jeśli indywidualnego, to bezwzględnie droższego. Pomijając fakt przewrócenia "do góry nogami" praw ekonomii, to parafrazując słowa piosenki T. Chyły "w tym morderczym zapędzie kneź - ups... minister, nie tyle puentę, ile zdrowy rozsądek uciął".
Nie jest ważne czy sprzęt powstał chałupniczo, czy w masowym wydaniu, ważne jest komu i jakiemu celowi służy.
Pamiętam własne boje z ministerstwem finansów, gdy przed laty kupiłam drukarkę niezbędną mi w pracy. Odmówiono mi odliczenia jej zakupu, ponieważ była to normalna drukarka, poczciwa OKI. Zauważyłam wówczas, że dzięki tej "powszechnej drukarce" mogłam napisać pismo do ministerstwa, a nie wysłałam im elaboratu w brajlu. Korespondencja i przekonywanie trwało pół roku i wreszcie otrzymałam "indywidualne" zezwolenie na stosowny odpis w zeznaniu podatkowym, ale nie obyło się bez wysłania załączników w postaci ksero orzeczenia, zaświadczenia z uczelni, że istotnie dużo zawodowo drukuję.
Pomijam emocjonalny aspekt sprawy. Ale czy niepełnosprawny musi być narażany na upokorzenia i komentarze, na swoistą drogę krzyżową i co rusz, musi udowadniać, że sprzęt i urządzenia służą mu rzeczywiście w rehabilitacji i przezwyciężaniu marginalizowania czy nawet wykluczenia, a nie są próbą obskubania biednego państwa - jak chcą podejrzliwi i nazbyt często niekompetentni urzędnicy.
aaa
4.3. Bariery w dostępie do sanatoriów
Źródło: POON nr 13
Pełne zwycięstwo dyskryminacji?
Warto pomyśleć nad tym, aby porzucić już polityczno-ideologiczne zacietrzewienie, a oprzeć swe uwagi czy poglądy na realiach i faktach. Zanim więc przejdę do merytorycznego przedstawienia problemu, muszę zasygnalizować, że w słusznie skąd inąd minionym pod koniec ubiegłego wieku ustroju "sprawiedliwości społecznej" każdy niewidomy miał prawo pobytu w sanatorium z przewodnikiem i nie napotykał w tym względzie na żadne przeszkody. Wyraźne utrudnienia, żeby nie powiedzieć - uniemożliwianie leczenia uzdrowiskowego dla niewidomych nastąpiło po przełomie roku 1989. Nie potrafię zrozumieć tej zaciekłości, z jaką nowe władze zwalczały instytucję przewodnika niewidomego w placówkach sanatoryjnych. Próbowano wprowadzić przeróżne formy dyskryminacji, np. zalecano, aby niewidomy dobierał się na leczenie z inną osobą niepełnosprawną, co mogło nie tyle ułatwić, co utrudnić lub uniemożliwić leczenie obojga. Istniało też popierane przez władze (w tym - niestety - również osoby niepełnosprawne z przewagą niepełnosprawności narządu ruchu przede wszystkim) pełnopłatne uczestnictwo przewodnika niewidomego w sanatorium (opłacane oczywiście przez samego niewidomego).
W roku 2002 znalazłem się w sanatorium w Polanicy, z którego lekarka chciała mnie od razu wykurzyć, bo nie mają czasu na zapewnienie opieki. Sytuację uratował mój syn, który po prostu wyśmiał twierdzenia lekarki, jakobym nie był w stanie sobie samodzielnie poradzić, a ja uparłem się, że nie dam się wygonić. Oczywiście, poradziłem sobie, bo przecież oprócz "siły fachowej" w sanatorium są jeszcze normalni ludzie. Tyle, że przez cały czas zmuszony byłem zajmować się rehabilitacją personelu sanatoryjnego, bo najchętniej lekarka dałaby mi jakiś zabieg pod pokojem, w którym mieszkałem i na tym leczenie by się zakończyło. Ostatecznie coś niecoś przeforsowałem, pielęgniarka musiała wskazać mi miejsce zabiegów najwyżej dwa razy, potem sobie radziłem. Zamiast jednak odpocząć, miałem w sanatorium więcej stresów, niż na co dzień w dni powszednie. Skończyło się na tym, że po pobycie w szpitalu uzdrowiskowym musiałem przebywać tydzień w zwykłym szpitalu, bo nabawiłem się w sanatorium arytmii serca. A właśnie na leczenie uzdrowiskowe skierowano mnie po operacji serca. I nie dlatego sanatorium nie przyniosło oczekiwanych skutków leczniczych, że było źle dobrane, lecz dlatego, że musiałem żyć w ciągłym poczuciu, iż lekarz może nie dać mi ważnego zabiegu, bo ma jakieś nieprzezwyciężone przekonania, że nie dam sobie rady albo, że nie można nadwyrężać pielęgniarki, która z natury rzeczy przyzwyczajona jest w sanatoriach do nic nierobienia.
Rok temu trafiła do mnie w sylwestra ulotka, w której NFZ informował zainteresowanych, że sanatorium nie zapewnia opiekuna, jeżeli więc takiego kuracjusz potrzebuje, to nie może być leczony w uzdrowisku i powinien wystąpić o turnus rehabilitacyjny. Tak więc w 20 lat z górą po przełomie ustrojowym doczekaliśmy się nie tylko pogardy wyrażanej jawnie przez służby lecznicze wobec niepełnosprawnych, ale nawet pogardy wobec podstawowej wiedzy, bo propozycja zamiany leczenia uzdrowiskowego na turnus rehabilitacyjny jest tyle samo warta, co zamiana leczenia wątroby na leczenie płaskostopia.
Znajdujemy oto na liście dyskusyjnej Typhlos informację, że zainteresowana osoba zwróciła się z grzecznym zapytaniem, czy w wojskowym sanatorium w Ciechocinku osoba niepełnosprawna ze względu na wzrok może spodziewać się na początek pomocy w oprowadzeniu po wielkim budynku oraz w dotarciu do skomplikowanej sali zabiegowej. W recepcji otrzymała odpowiedź negatywną,., a ponieważ zwróciła uwagę, że na stronie sanatorium jest informacja o przyjmowaniu osób niepełnosprawnych, trzeba było zastanowić się, czy można w takim wypadku wymagać bezwzględnej samodzielności od osoby niewidomej. Ostatecznie otrzymała kategoryczny telefon od samego zastępcy dyrektora placówki, że niewidomych sanatorium nie przyjmuje, bo nie ponosi za nich odpowiedzialności. Zatem gdyby zainteresowana po prostu w informację na stronie internetowej uwierzyła i przyjechała na miejsce, zostałaby odesłana z powrotem do domu. W macierzystym NFZ polecono jej incydent opisać., A więc mamy tu do czynienia z jaskrawą dyskryminacją.
Przyjmuje ona przeróżne formy, na przykład, lekarz pierwszego kontaktu odsyła do oddziału NFZ po specjalny druk. Bywają też długie wielostronne rozmowy wyjaśniające z udziałem przedstawicieli przeróżnych komórek, w których zainteresowany otrzymuje informacje, że placówka miała niezbyt dobre doświadczenia z niewidomymi. Placówka przyjmuje niepełnosprawnych na wózkach, ponieważ ci przyjeżdżają samochodami i po budynku poruszają się samodzielnie, nie potrzebują zatem dodatkowej opieki. Personelu jest podobno mało, a każdy z pracowników - bardzo zajęty, a więc nie może pozwolić sobie na zapewnianie bezpieczeństwa niewidomym. Zaproponowano jej zamiennie pobyt w placówce PZN.
Przedstawiciele NFZ chętnie informują, że niewidomych niechętnie przyjmują w sanatoriach, chyba że przyjadą z osobą towarzyszącą. Dodajmy, że taka osoba towarzysząca musi zapłacić pełną stawkę, chyba że udałoby się dokładnie dobrać z partnerem o tych samych schorzeniach i potrzebach terapeutycznych, a to raczej rzecz bardzo trudna.
Ale bywa też i tak, jak inna osoba opisuje pobyt w sanatorium wojskowym w Ciechocinku: "Siostra oddziałowa pokazuje cały budynek, Można również na basenie korzystać z przebieralni dla niepełnosprawnych. Posiłki są porcjowane na talerzach, tylko zupa jest w wazie. Można mieszkać samemu w dużym pokoju z balkonem, bo lecząca się w sanatorium druga osoba wyprowadziła się, żeby nie patrzeć na nieszczęście, gdyż przyjechała się leczyć, a nie stresować. Zabiegi były dobre, można być zadowolonym z pobytu w sanatorium wojskowym".
Ale można też spodziewać się, że dyrektor jakiejś placówki sanatoryjnej zadzwoni do NFZ z żądaniem, żeby osób niewidomych i na wózkach mu nie przysyłać. Chyba należy przyjąć, że wszystko zależy od dobrej woli personelu i w tym tkwi całe zło, bo osoba niepełnosprawna powinna mieć normalne warunki i prawo do leczenia bez względu na poziom moralny pracowników placówki. Można nawet znaleźć, jak się okazuje, warunki niemal cieplarniane. Jedna z dyskutantek pisze, że przed wyjazdem uzgadniała telefonicznie z personelem, czy będzie mogła liczyć na pomoc. Dwa razy korzystała z sanatorium i dwa razy z takiej pomocy korzystać mogła. Na zabiegi chodziła w towarzystwie pielęgniarki, a karta została tak skonstruowana, że zabiegi miała na zasadzie przechodzenia z gabinetu do gabinetu. Gorzej było ze stołówką, ale dostała miejsce tuż przy drzwiach, więc trafiała i otrzymywała drugie danie już na talerzu, nie musiała sobie nakładać. Zupę nalewały jej panie siedzące przy stoliku. I było tak dobrze, że mogła się pomartwić o zagospodarowanie czasu wolnego, a potem jakoś i z tym sobie poradzić. Doświadczenie tej osoby skłania ją do twierdzenia, iż trzeba ustalić z personelem sprawy techniczne, po prostu wejść w kontakt z pracownikami, a wtedy nawet pielęgniarka może poczytać ogłoszenia dla kuracjuszy".
Zasygnalizowane przypadki są znamienne i wskazują nie tylko na istnienie problemu, ale zmuszają do zastanowienia, skąd bierze się tak uparta dyskryminacja niewidomych w omawianej dziedzinie. Co ciekawe, zaczęła się ona zaraz na wstępie przełomu ustrojowego. W swoim czasie, kiedy poprzedni ustrój upadał, pamiętam zaskakującą dyskusję słuchaczy w radio odnośnie dostępu brakujących, (czyli podówczas wszystkich) towarów. Dla przypomnienia, niewidomi mieli prawo do zakupu bez kolejki, co przez jakiś czas ułatwiało życie, potem jednak tworzyły się dwie kolejki: jedna dla ludzi zwyczajnych, a druga - dla tzw. "uprzywilejowanych", przy czym ta druga była niekiedy dłuższa od tej pierwszej. I w radio wybuchła dyskusja, bo jeden z kierowników sklepu zdobył dość drogi proszek do pralek automatycznych i to w dostatecznej ilości. Ludzie z kolejki zwykłych wyrażali zrozumienie, że inwalida kupi bez kolejki margarynę, chleb, ale proszek do prania i to wysokiego gatunku, czy wstyd powiedzieć - masło, to już obraza boska. Czy więc chodzi o to samo: szpital ratujący życie, dobrze - ale sanatorium, a może - nie daj boże - z jakąś kochanką - to już woła o pomstę do nieba.
Tak czy owak uznano, że niewidomi mogą po prostu wyszukać sobie kogoś, kto akurat ma te same schorzenia i zaprząc go do roboty w charakterze przewodnika (ostatnio mówi się o asystencie lub opiekunie). Można ostatecznie pogadać z lekarzem, żeby wystawił odpowiednie skierowanie, potem należy napisać podanie do NFZ, żeby obie osoby były wysłane w jednym czasie i na to na ogół lekarze się zgadzają. Dodajmy, że wcale nie prezentuję tu jakiegoś opisu satyrycznego programu telewizyjnego, ale najprawdziwszą prawdę.
Wydaje się, że brak konkretnego rozwiązania omawianej kwestii powinien być traktowany jako sprawa wstydliwa. Ale nie jest. Niestety, nie udało mi się pozyskać informacji, jak te sprawy wyglądają za granicą. Pierwsze wrażenie przy zasięganiu informacji było takie, że w ogóle sanatoria są w Zachodniej Europie wśród niepełnosprawnych ze względu na wzrok jakoś mało popularne. Ale my mamy już swoje doświadczenia, przez 40 lat PRL niewidomi korzystali z uzdrowiskowego leczenia bez ograniczeń, nie było żadnej dyskryminacji ani pokrętności. Wystarczyłoby z tamtych doświadczeń skorzystać i tyle.
Wśród pokazanych wyżej przypadków opisanych na liście dyskusyjnej mamy też wypowiedzi ukazujące pozytywne podejście. Ma to jednak charakter indywidualny, a potrzebne jest rozwiązanie systemowe, w przeciwnym wypadku mamy do czynienia z dyskryminacją, poniżaniem i pogardą wobec osób niepełnosprawnych, którzy są zdani na łaskę i niełaskę ludzi o różnych moralnych postawach i przejawiających różne atawizmy. Na tle rozwoju dostępności dla niepełnosprawnych muzeów, przybytków kultury, tworzenia makiet czy modeli udostępniających niewidomym zapoznanie się z wyglądem budowli, na tle tworzenia stron internetowych zawierających informacje o mieście, z których może łatwo skorzystać niewidomy ze względu na ich dźwiękowy charakter, traktowanie uzdrowiskowego leczenia jako zbędnego luksusu, do którego dostęp trzeba uzyskiwać różnymi pokrętnymi drogami, zakrawa na zemstę jakiegoś złego ducha, który w domyśle przekazuje takie oto przesłanie: macie już tyle, to chociaż uzdrowiska zostawcie w spokoju. Ostatecznie jesteście i tak niepełnosprawni, a więc jeszcze jedno schorzenie więcej nic wam nie zaszkodzi, a w sanatoriach będzie więcej miejsca dla zdrowych byczków. I tylko nie bardzo wiem, gdzie jest źródło takiego rozumowania, czy może raczej atawistycznego odczuwania.
Wracając do moich doświadczeń, muszę wyraźnie powiedzieć, że to, do czego doszedłem w życiu, co udało mi się zrobić, czego dokonać, stało się dzięki ogólnej życzliwości otoczenia. Ale prawdą też jest, że jeżeli kiedykolwiek natrafiałem na nieprzezwyciężone bariery, to były one wznoszone przez te akurat służby, do których należało chronienie niepełnosprawnych. Mój pobyt w sanatorium, mimo początkowego oporu lekarza, mogłem spokojnie oprzeć na życzliwości współkuracjuszy (w stołówce, przy zabiegach itp.). Jeżeli były jakieś kłopoty, to ze strony (sic) lekarzy. Tak więc pokonanie oporów mogłoby się wydawać stosunkowo łatwe, nie sądzę, aby napotykało na opór społeczeństwa. Pora więc uregulować ten niepasujący w żaden sposób do cywilizacyjnych rozwiązań dyskryminacyjny charakter wobec osób niepełnosprawnych, jeżeli chodzi o leczenie uzdrowiskowe. Koszt nie wydaje się zbyt duży, przy czym wymagałoby nadzoru prawidłowe korzystanie z możliwości zabrania ze sobą bezpłatnego opiekuna. Nikt do sanatorium nie jedzie co chwilę, jestem przekonany, że nikt nie umarłby z tego powodu, że jakiś niewidomy czy osoba na wózku skorzystała z sanatorium z asystentem. Natomiast osoba niepełnosprawna, która ze względu na stworzone bariery nie mogła być poddana leczeniu uzdrowiskowemu, umrzeć nieco prędzej może. Czy tak jest lepiej? Tego nie wiem, ale może być taniej.
aaa
4.4. Rzecz o sanatoriach
|