Skazani na reprezentowanie
Jerzy Ogonowski
Źródło: Publikacja własna "WiM"
"Proszę, Panie Adach" - powiedziała portierka w akademiku wręczając mi nie mój klucz, tylko kolegi. Każdy z nas wyglądał zupełnie inaczej, ale niewątpliwą cechą wspólną był brak wzroku. Studiowaliśmy też na tej samej uczelni, nie sądzę jednak, żeby portierki dlatego nas ze sobą od czasu do czasu myliły, raczej chodziło o ten brak.
Gdy po studiach znalazłem się we Francji na krótkim stypendium w Narbonie, w tym samym czasie bawił tam znany niewidomy organista, co dla miasteczka tego było wydarzeniem. Pewnego dnia siedziałem sobie leniwie w kawiarence, zamieniając od czasu do czasu z kimś dwa trzy zdania, bo tak tam było jakoś rodzinnie. A kiedy kelner do mnie podszedł, zagadał od razu: "Słyszałem pana wczoraj na koncercie, pięknie pan gra". Wyprowadziłem go z błędu, przeprosił, że się omylił, ale dodał, iż był przekonany, że to mnie słyszał w tym kościele. Zainteresowałem się, jak wyglądał ten organista, w żadnym razie nie byliśmy do siebie podobni, ale łączył nas brak wzroku.
Kiedy kierowałem obozem niewidomych studentów, była tam taka grupka, która "lubiała wypić". Zachodzili w wolnych chwilach i w czasie zajęć do restauracji, wypijali co trzeba i wracali do obozu. Pewnego razu jakoś przeholowali, bo jednemu zrobiło się o tyle niedobrze, że nieco w tej restauracji nabrudził. Pracownicy klęli, ale posprzątali. Natomiast potem, kiedy przyszła inna grupa, znacznie mniej pijąca i brudząca, ale też niewidomych, kelnerzy zawołali "won!!!" i przegnali niepożądanych gości. Potem na naradzie instruktorów były różne wypowiedzi, że tacy przynoszą wstyd niewidomym, że należy temu przeciwdziałać. Nie podzielałem do końca tego zdania, bo choć zachowanie grupy miłośników alkoholu było niewątpliwie naganne, to jednak nie ma żadnych podstaw, aby takie zachowanie przypisywać wszystkim niewidomym.
Czy jednak chcemy tego, czy nie, tendencja do uogólniania i przenoszenia pewnych cech na innych w społeczeństwie istnieje. Kiedy mój wujek znalazł się po wojnie we Francji i ożenił z wdową będącą obywatelką tego kraju, cała rodzina wyrzekła się tej kobiety twierdząc, że mimo wdowieństwa nie musiała wychodzić za złodzieja. Tak się tam kojarzyli Polacy. Podobnych przykładów moglibyśmy znaleźć całe mnóstwo. Pozostaje tylko otwarte pytanie, na ile trzeba się tym przejmować, a na ile sprawę "olewać". W jakim stopniu jesteśmy odpowiedzialni za całą społeczność, do której wypadło nam należeć, a w jakim nie?
W moich wypowiedziach na łamach "WIM" w praktyce usiłuję jakoś spróbować rozgraniczyć te sprawy, ale okazuje się to nie takie proste. Bo np. mój sprzeciw wobec różnych "zabaw po ciemku" odbierany jest często jako sprzeciw wobec tego, żeby niewidomy zajmował się amatorsko aktorstwem. Zupełnie nie wiadomo, dlaczego obie te sprawy są mieszane i utożsamiane. Amatorskim teatrem zajmuje się wiele osób, przynajmniej kiedyś tak bywało, ale co z tym ma wspólnego ciemność? Co więcej, aktor zwykle chce być widziany, podziwiany, a tu nagle ma zostać ukryty. A wszystko dlatego, że aktor jest niewidomy.
Swoim i brata dzieciom czytałem przed spaniem książki brajlem. Gasiłem wówczas światło, bo nie było mi do niczego potrzebne. Wówczas dzieci słuchając, szybciej zasypiały. Kiedyś bratankowi, po wizycie u mnie, czytał książkę jego ojciec, oczywiście nie z brajla. Wtedy Tomek powiedział: "Tatusiu, ale zgaś światło". Brat wyjaśnił synowi, że wujek tak może czytać, a on nie. Byłoby dość śmiesznie i żałośnie, gdyby brat chcąc naśladować mnie, zgasił światło i usiłował przeczytać dziecku bajkę. A jeszcze żałośniej byłoby, gdybym to ja usiłował udawać, że czytam ze zwykłego druku przy zapalonym świetle.
W moim przekonaniu niewidomy nie dlatego robi z siebie małpę, że zajmuje się aktorstwem, ale dlatego, że zgadza się na robienie tego po ciemku. To samo dotyczy obsługi kelnerskiej w ciemności. Mój pogląd bierze się stąd, że od dzieciństwa wpajano mi, iż jestem tyle samo wart, co inni, ale muszę na to zapracować. To, co u innych będzie traktowane jako ekstrawagancja czy wyjątkowość, u mnie zostanie potraktowane jako cecha osoby niewidomej. Oczywiście, nie należy całego swego życia podporządkowywać schematom przyjmowanym przez społeczeństwo, ale warto uświadamiać sobie, że pewne stereotypy funkcjonują i raczej trzeba je likwidować lub łagodzić, a nie utwierdzać.
I jeszcze jedna bardzo istotna sprawa. Żyjemy w kapitalizmie i każdy dobrze wie, że przede wszystkim liczy się pieniądz. Nawet najbardziej ultraideowi politycy, kiedy zaczyna ktoś domagać się od nich uczciwego podejścia bez hipokryzji do tego, co tak chętnie głoszą, od czasu do czasu powiadają - "no tak, ale to jest polityka, no tak, ale to jest ekonomia itp.", chociaż wiadomo, że chrześcijańskie zasady obowiązują wyznawców we wszystkich dziedzinach życia. Niewidomi czy chcą tego, czy nie, kosztują budżet państwa, który nie jest studnią bez dna. Zatem powstaje istotne pytanie: na co wydawać więcej, a na co mniej, na co wreszcie nie wydawać w ogóle. Nikt np. przy zdrowych zmysłach nie będzie kwestionował znaczenia dostępu ogólnej prasy dla niewidomych. Ale czy lepiej wydać pieniądze na "zabawy w ciemności", czy może na skądinąd jakiś drogi sprzęt ułatwiający życie czy umożliwiający pracę? Jeżeli najgłośniej wołać będą o dotacje niewidomi pragnący bardziej igrzysk niż pracy, to utrwali się w społeczeństwie przekonanie, że wolą się oni bawić niż zarabiać. Już dziś powszechnie mówi się, że niepełnosprawni wykazują bardzo niski poziom wykształcenia.
Tak więc, chciał nie chciał, jesteśmy skazani na reprezentowanie nie tylko samych siebie, ale też całego ogółu niewidomych. A społeczeństwo dobierze sobie określone cechy, zależnie od potrzeb danej chwili. Kiedy odbierano niewidomym zniżki na przejazdy I klasą pociągiem, w prasie pojawiały się głosy konduktorów i kolejarzy, że niewidomi najpierw okazują legitymację całkowitej ślepoty, a po sprawdzeniu biletów, biorą się za czytanie gazety napisanej drobnym drukiem.
Pewnie mnie ktoś zapyta, co to wszystko razem ma ze sobą wspólnego. Otóż ma, bo życie zostało poszufladkowane sztucznie przez człowieka dla wygodniejszego rozeznania. Tak naprawdę nic nie funkcjonuje poza społecznością. Zanim wyodrębniły się poszczególne dyscypliny nauki, istniała filozofia, w której było wszystko. A kiedy się już te dyscypliny wyodrębniły, to okazało się, że trzeba tworzyć tzw. nauki na styku w postaci: biochemii, fizykochemii, psycholingiwstyki, socjotechniki itp. A póki nie opływamy w dobra materialne bez umiaru, coś trzeba wybierać, najlepiej coś pożytecznego.
I bez względu na to, kto i o co gotów się na mnie obrazić, zostaję przy swoim. Mam przy tym nadzieję, że kiedyś docenią mnie przyszłe pokolenia, uznając, że dążyłem do zachowania godności osoby niewidomej. A jeśli zdarzy mi się przypadkiem, że znajdę się w takim ciemnym lokalu czy teatrze, to przyczaję się za kimś z tyłu i zawołam do niego wyszczerzając zęby: "UAAA!!!"
aaa
6. FAKTY, POGLĄDY, OPINIE I POLEMIKI
aaa
6.1. Owoce dyskusji nad problemami zatrudnienia niewidomych i słabowidzących
|